prolog
Zerwał taśmę z jednego pudła. Tego leżącego najbliżej drzwi. Podpisał je wszystkie przy pakowaniu, dzięki czemu teraz, mógł pewnie otworzyć jedno i wyciągnąć podpisane dokumenty. Na szczęście nie pomięte, ułożone w koszulce. Wręczył oryginał umowy, pozostawiając kopię dla siebie.
Tak naprawdę zwlekał z tym wynajmem przez ostatnią sprawę w sądzie. Teraz, gdy przyznane mu alimenty, pokrywały wydatki za utrzymanie, mógł zdecydować się na to mieszkanie, a konkretnie pokój.
– Twój współlokator to miły chłopak, student. Zaczyna zajęcia w październiku, więc wróci tu dopiero pod koniec tego miesiąca. Poinformowałam go już o twoim przybyciu. Łazienka, kuchnia, suszarnia oraz salon są do waszej wspólnej dyspozycji. Obie sypialnie zamykane są na klucz, dostęp do nich macie tylko wy. Pobieram od was pieniądze jedynie na standardowe opłaty: czynsz, woda, prąd, itp. Za sam wynajem nie biorę nic dla siebie. Mieszkanie zostanie sprzedane w przyszłym roku, jego stan jest przeciętny. Zależy mi jedynie na pokryciu wydatków, związanych z utrzymaniem tego miejsca. Umowa jest na rok. Nie wyglądasz mi na typ imprezowego młodzieńca, bez urazy, dlatego też sądzę, że nie będzie żadnych problemów z sąsiadami. Winda się czasem psuje. – Kobieta wyrzuciła z siebie potok słów, na których chłopak odpowiedział kiwnięciem głowy.
Wydawała się być dobrą kobietą, tylko trochę zabieganą i zestresowaną. Wyjawiła mu dzisiaj, że był pierwszą osobą od trzech miesięcy, która zdecydowała się na wynajem pokoju. Nie zagłębiał się w szczegóły. Nie mogło być tak źle, wybrzydzać nie mógł, ale zastanawiało go to trochę. Właścicielka określiła stan mieszkania, jako znośny i przeciętny, ale zawierał po prostu dużo starych elementów po jej rodzicach, zaś odnowione sypialnie – a przynajmniej ta, którą on zajął była odnowiona – były naprawdę przestronne.
Karol z lekkim opóźnieniem zarejestrował słowa kobiety na temat swojego rzekomego wycofania i małomówności, na co zwróciła uwagę podczas ich pierwszego spotkania. Odniósł wrażenie, że musi go mieć za jakiegoś gbura i zadufanego w sobie palanta, a już z pewnością, stroniącego od ludzi.
Zobaczenie go w czarnych dresach oraz rozciągniętym, szarym swetrze z podwiniętymi rękawami, zapewne utwierdziło w niej przeświadczenie, że nie wkłada wiele „życia” w swoje życie.
- Dziękuję – powiedział krótko, gdy kobieta skończyła objaśniać mu, co zrobić, gdy zamek w drzwiach się zatnie i podała mu nowy numer komórki do siebie, by kontaktować się z nią w razie problemów.
- Och, w końcu się do mnie odezwałeś – zaśmiała się, odgarniając krótkie włosy za ucho. – Cóż, mam nadzieję, że dobrze będzie ci się tu mieszkało.
- Na pewno – zapewnił ją, nie komentując jej uwagi na swój temat. Nie lubił zbyt dużo mówić. A już zwłaszcza nie lubił mówić o sobie.
- Ach! – pacnęła się w czoło, zatrzymując przy nim. – Alan to dobre dziecko. Syn mojej koleżanki z pracy. Ma tylko kilka niegroźnych nawyków, które mogą cię nieco zaskoczyć bądź rozbawić. Dlatego proszę, dogadajcie się i nie zwracaj uwagi na te jego dziwactwa.
- Alan? – mruknął bardziej do siebie, niż do niej, bo właścicielka szybko powiedziała, co miała do powiedzenia i zniknęła w windzie. Mówiła o jego współlokatorze. Wolałby mieszkać sam. To było oczywiste.
- Nic z tego – powiedział to sobie na głos, ale nie pomogło to w zaakceptowaniu faktu, że jakiś obcy facet będzie naruszać jego świętą, nietykalną przestrzeń osobistą o zasięgu kilku kilometrów. Od tej myśli, bardziej nieprzyjemna wydawała się wizja jutrzejszego dnia, czyli poniedziałku, a konkretniej mówiąc – pierwszego września.
Wrócił do mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Powłóczyła nogami do swojej sypialni, mimowolnie przypatrując się przy tym zamkniętym drzwiom na końcu przedpokoju. Karol, z czystej ludzkiej ciekawości, próbował otworzyć drzwi, gdy przechodził koło łazienki, znajdującej się przy tym pokoju. Rzecz jasna, pomieszczenie było zamknięte.
Zimny prysznic, był pierwszą rzeczą, na jaką miał ochotę w swoim nowym mieszkaniu. Całe ubrania przykrywał kurz z pudeł i dworu. Jeszcze ten styropian we włosach! Co prawda ocieplanie budynku było na wykończeniu, jak zapewniła go właścicielka, ale ciężko było mu w to uwierzyć znając realia oraz sposób, w jaki robotnicy mierzą czas na zamiary.
Prócz tego, coś czuł, że lada dzień, a zaczną w końcu kosić pod balkonami te kępy trawy, nieco podgniłej przez ulewne deszcze ostatnich tygodni. Sierpień był koszmarnym miesiącem.
Odnosił wrażenie, że zmarnował dwa miesiące na toczenie sporów z własną matką i tą uciążliwą przeprowadzką, w dodatku jego lista książek do przeczytania skróciła się tyko o siedem pozycji! Od dawna wiedział, że odbije to sobie w ciągu roku szkolnego, zapewne zarywając wiele nocy, nie będąc w stanie oderwać się od dobrej lektury. Niestety, ale przez ostatnie dwa miesiące nie miał najmniejszej ochoty na czytanie. Nie potrafił się za to zabrać. Może to przez stres?
- Najpierw włożę zakupy do lodówki – skarcił się, gdy prawie potknął się o torby zostawione w przedpokoju. Co prawda większość kupionego jedzenia, należało do kategorii dań gotowych… a konkretniej zupek chińskich i zapiekanek z Biedronki, bo w końcu najtaniej.
Wypakował wszystko na blat, otwierając lodówkę. Zapach był co najmniej nieprzyjemny.
- Cholera! – warknął. Wszystkie pułki były zawalone jakimiś wędlinami bądź niedojedzonymi obiadami, nawet jakimiś fast foodami. Większość jedzenia zdążyła zgnić, spleśnieć i zacząć wychodzić z garnków! – Co za idiota! – zaczął ubliżać Alanowi. Nie znał go, ale już mógł powiedzieć, że zbytnią sympatią raczej go nie obdarzy.
Zrobił to umyślnie czy przypadkiem?!
- I co ja mam z tym teraz zrobić? To obrzydliwe. – Wzbierało mu się na wymioty. Muszę to umyć, pomyślał, nie bardzo przekonany do swojego pomysłu. – Jeśli ten facet zostawia taki chlew, to boję się, co będzie, gdy już tu wróci – aż mentalnie jęknął z rozpaczy.
Sam czyścioszkiem, ani świętym nie był, ale istniały granice bałaganu, jaki tolerował, a obecny obraz, po prostu wykraczał poza jego własne możliwości.
- Trzeba to sprzątnąć – powiedział już pewniej, ale dalej bez zbytniego entuzjazmu. Najchętniej wpakowałby wszystkie miski do kosza na śmieci i wyrzucił przez balkon. Tylko wtedy nie miałby w czym się napić głupiej kawy, bo ten kretyn nawet galaretki w kubkach trzymał w tej lodówce!
- Czeka mnie ciężki rok. – Przez tą złość, całkowicie stłumił w sobie strach przed jutrzejszym dniem. Zapomniał także na chwilę o tym zawstydzającym poranku w sklepie, gdy spotkał znajomego z poprzedniej szkoły. Mógł przysiąc, że lica, aż mu płonęły z zażenowania. Jeśli Alan był idiotą, to on nie był lepszy, a możliwe, że bił swoją głupotą na kolana tego nieznanego studenta. Był tak zaskoczony, że wybełkotał kilka lakonicznym odpowiedzi, onieśmielony tym, że Paweł podszedł do niego i go zagadał. Tak po prostu, choć odkąd go poznał, nie zamienili ze sobą nawet stu słów. W tamtym momencie, ostudzał go jedynie dział z nabiałem.
Wypuścił przez przypadek szklaną miskę z ręki. Szkło roztrzaskało się, rozsypując po całym pomieszczeniu. Dziwny zlepek makaronu spaghetti z zielonkawym sosem, leżał w miejscu, gdzie upadła miska. Makaron był jak lita skała. W dodatku cuchnąca.
- Zabiję go, jak go tylko poznam. – Jeśli mamy tylko siedem minut, by wywrzeć na kimś dobre wrażenie, to Karol wiedział, że Alanowi wystarczyły tylko te dwie minuty, by zostać skreślonym z listy ludzi, których Karol uważał za znośnych. Awansował na miano ludzi cholernie irytujących.
Była druga w nocy, gdy ostatecznie zakończył rozpakowywanie i wystawianie pudeł na korytarz. Leżał w całkiem obcym sobie łóżku i nie był w stanie zasnąć, nie dlatego, że nie było to jego łóżko. Nie przywiązywał wagi do takich rzeczy, chociaż nie pozwalał nikomu na dotykanie swoich rzeczy. Po prostu był przyzwyczajony do koczowniczego trybu życia. To stres nie pozwalał mu na spokojny sen, pomimo tego całego zmęczenia i frustracji. Dziwnej, obcej frustracji, mówiącej mu, że jutrzejszy dzień zadecyduje o tym, czy upadnie jeszcze niżej, pogrążając się w swojej chorej pułapce lęku, czy też spotka go coś dobrego. Coś dobrego…
Doskonale wiedział, co kryje się za tym jego „coś dobrego”. Pragnął miłości. Miłości szczerej, co ograbi go z resztek świadomości, będąc jednocześnie szczeniacką głupotą, głęboką zachłannością, dziewiczą delikatnością, żarem gorąca i chłodem lodu, pełną zaufania terapeutką i zdzirą z dozą cichej zazdrości, która niczego by nie zepsuła, tylko podłechtała pragnienie nieznanego doznania rozpustności. Będzie chciał ją zatrzymać, i może porzucić, bojąc się rozłąki odtrącenia. Liczył, że miłość ta, trwać by miała wieczność całą, tak naprawdę będąc jedynie minutą z jego życia. Oddałby jej cały swój rozsądek.
Głupi był.
Nawet, jeśli na świecie istniał ktoś, kto byłby w stanie wytrzymać trwanie w miłości do niego, sam nie był pewien, czy byłoby możliwe dla niego, bezwarunkowo oddać się drugiej osobie. Zaufanie. Tym był dla niego filar związku.
- Ale czy potrafię komuś zaufać? - mruknął. Wiedział jedno - pragnął, chociaż raz, zrozumieć stan kochania i bycia kochanym. Później mógł już umierać.
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz