poniedziałek, 8 września 2014

GROSIK ZA TWE MYŚLI - ROZDZIAŁ DRUGI

Rozdział drugi

            Westchnął, przymrużając przy tym oczy, gdy usadowił się w niezbyt wygodnym fotelu na końcu autobusu. Rozłożył plecach na kolanach, wyciągając z niego telefon. Trzy godziny. Tyle spędzili po wyjściu ze szkoły i ostatecznym doczłapaniu do przystanku. Był padnięty. Nie był w ogóle przyzwyczajony do takich grupowych wypadów. Dwadzieścia cztery osoby tak blisko siebie, nadające non stop bez przerwy. Karol nie mógł uwierzyć, że Lidia była jedyną dziewczyną w ich klasie. Czy to naprawdę było normalne, by tyle gadać? Narobili tyle hałasu w knajpie, że w pewnym momencie miał nawet wrażenie, że zaraz zostaną wyrzuceni. Nic takiego nie miało jednak miejsca, a właściwie, właściciel zdawał się zadowolony, że jego restauracja jest pełna życia.

Na wyświetlaczu pojawił się komunikat o dwóch nieprzeczytanych sms'ach. Istniało prawdopodobieństwo, że aż jeden nie był od operatora sieci. Otworzył zawartość wiadomości, zerkając ukradkiem na zmieniającą się scenerię za oknem. Pierwsza wiadomość była od jego ciotki z zapytaniem, czy kontaktował się z nim jej syn, który mając karę, miał wrócić po rozpoczęciu od razu do domu. Druga wiadomość była od jego kuzyna, syna ciotki. Karol, aż się uśmiechnął, zapewne nawet nie czując, że kąciki jego ust, drgnęły delikatnie po przeczytaniu prośby: "Błagam, jakby co, to oglądam twoje mieszkanie. Stawiam piwo. Z Alką jestem." Karol wiele słyszał o tej słynnej Alicji, która zaskarbiła sobie przychylność przyszłych, niedoszłych teściów. Chociaż nie poznał jej jeszcze osobiści, wiedział, że prawdopodobnie kiedyś się to wydarzy, zwłaszcza, że razem z kuzynem w końcu odnowili ze sobą kontakty po tych dwóch latach nie widzenia się ze sobą. Karol nie skomentował tego stawiania piwa, bo Bartek był od niego młodszy, w dodatku niepełnoletni, ale Karol uważał, że jak już ma pić, to niech to chociaż robi wśród kogoś, kto go nie wyroluje po pijaku - czyli najlepiej z rodziną. Odpisał kuzynowi, że wszystko załatwi, a do ciotki, z którą miał świetny kontakt i potrafili się całkiem nieźle wzajemnie zrozumieć, napisał, że jest ze swoją dziewczyną, ma być spokojna i udawać, że nic od niego nie wie.

Uważał, że ten dzień nie był najgorszy. Co jak co, ale mogło być dużo gorzej - mógł nie znaleźć klasy, mógł zostać całkowicie zignorowany przez kolegów, nauczyciel mógł go całkiem olać i kazać nadrobić zaległy materiał w ciągu miesiąca...

Nie chwal dnia przed zachodem słońca, przeleciało mu przez myśl, ale Karol był w pełni świadomy, że najbardziej stresująca część tego dnia była już za nim, a on musiał się tylko martwić, by koledzy z nadopiekuńczości nie przeszli do broni ostrego kalibru oraz nadrobienie we własnym zakresie pierwszego roku z niemieckiego. Jeśli zostanie mu przydzielony do pomocy ktoś kompetentny, to powinien szybko załapać podstawy - w końcu znał już francuski, włoski i trochę hiszpański, a w ramach hobby podstawy podstaw japońskiego. Nie mogło być aż tak źle, by sobie nie poradził.
- Jakoś to będzie - stwierdził cicho, ale szum jazdy zagłuszał krzyki obcych ludzi, a co dopiero jego mamrotanie pod nosem.   

    Wiedział, że ma w zwyczaju nadmiernie się ekscytować - chociaż bynajmniej tego po sobie nie okazywał - dlatego też to głupie podniecenie na myśl o kolejnym dniu, została zduszona w zarodu przez standardową myśl: zapewne i tak się rozczaruję. Tak było, gdy oczekiwał zbyt wiele od ludzi. Mimo tego, nie mógł przestać myśleć, że miło było spędzić czas wśród ludzi, zagłuszając tym samym trochę tą swoją chorą samotność. Cały czas wracał pamięcią do tego przedpołudnia, leżąc już w nocy w łóżku.

Cierpiał na bezsenność od lat, więc nie czuł jakiejkolwiek złości, że znów nie może zasnąć. W najgorszym wypadku, będzie po prostu musiał to odespać popołudniu następnego dnia. Był rozbudzony. Nie pamiętał kiedy ostatnio spędzał czas w tak licznej grupie - chyba na komersie w gimnazjum albo na jakiejś wycieczce w podstawówce...

Większość osób, które poznał były dla niego miłe, ale kto wiedział, po jakim czasie odpuszczą, gdy zobaczą, że tak trudno przebić się przez skorupę jego nieśmiałości i odseparowania od rzeczywistości? Karol był trochę aspołeczny. Wiedział to dobrze, ale czasem wiedział też, że jego aspołeczna strona odpuszcza i jest wtedy bardzo samotny, a cichy głosik w głowie kolejny raz szeptał niecnie: Pewnego dnia zostaniesz sam.

Czy to jego świadomość, czy może wyrzuty sumienia, to robiły? Nie był pewien, wiedział jednak, że teraz już, nie wzbudzały w nim tak przeraźliwego strachu, kotłującego się na dnie serca, ani wzburzonego płaczu. Już nie. Teraz czekał, aż się to w końcu wydarzy. Wówczas zdecyduje, czy warto z tym walczyć.

Ale niezależnie od tego, jak często słyszał te słowa, one wciąż wydawały się kłamstwem, bo ostatecznie co jakiś czas, ktoś przewijał się w jego życiu, nawet jeśli nie odgrywał znaczącej roli, to Karol go pamiętał. Bo tylko to mógł robić - spamiętać wszystkie elementy ze swojego życia, i tą pamięcią przepraszać je, że nie jest w stanie obdarzyć je zaufaniem, przywiązaniem, bądź miłością.

             Filip był irytujący. Karol wyrobił sobie o nim zdanie w ciągu pierwszego tygodnia szkoły. Irytował go, tylko dlatego, że wzbudzał w nim emocje bliskie lękowi. Filip był tak kontaktowym człowiekiem, że Karol był aż przerażony tym, jak bardzo może się ten chłopak na kogoś uwziąć. Inaczej tego nazwać nie mógł, bo Filip ewidentnie się na niego uwziął. Tak najzwyczajniej w świecie, a Karolowi godziny w szkole mijały na ciągłym kontrolowaniu swojego serca, bijącego szybko przez te ciągłe złośliwości i zaczepki, tyrpania i uprzykrzania mu. Naprawdę nie potrafił inaczej tego odebrać. Był zmęczony po każdym takim dniu, czasem było mu nawet przykro.

- Ale z ciebie niemowa. Wkurzający jesteś - zagadnął go kiedyś chłopak w trakcie trwania polskiego. Było to tak niespodziewane, że aż zesztywniał. Znów się zaczynało. Filip przysiadł się do niego we wtorek na pierwszej lekcji i dalej nie odpuszczał, a był już poniedziałek kolejnego tygodnia. - Gdyby nie przewodnicząca...
- Mówiłem ci - zdecydował się odezwać, gdy nauczycielka wzięła kogoś do odpowiedzi. Była to ta sama kobieta, która była wychowawczynią starszego brata Filipa. - Zostaw mnie w spokoju. - Mówił mu to już trzeci raz od chwili, gdy chłopak wygadał się, że stara się do niego zbliżyć na polecenie Lidii. Dzięki temu, tym ciężej było mu znosić Filipa w swojej obecności. Tak oczywiście prezentowana mu niechęć, odbijała się na jego samopoczuciu. Nie lubił ludzi, ale był podatny na ich reakcje względem niego.
- Będzie szybciej, jak postarasz się współpracować, inaczej ta żmija mi nie odpuści. Więc bądź grzeczny i chociaż udawaj, że z miłą chęcią się ze mną przyjaźnisz. - Karol nie miał zamiaru udawać, ale to ciągłe łażenie Filipa za nim zaczynało dawać jakieś efekty. Karol był świadom, że zbliża się do kresu tolerancji dla Filipa. Im dłużej przebywał w czyimś towarzystwie, tym łatwiej było mu wyrażać swoje myśli. Było to trochę tak, jakby wiedział już, na ile może sobie pozwolić w czyimś towarzystwie. W dodatku Karol nie przepadał za Filipem, dlatego nie musiał hamować swoich negatywnych odczuć. W wyrażeniu swojej złości, oburzenia, czy zwykłej przykrości, związanej z tym, jak był traktowany, hamowała go jego nieśmiałość, ale Karol wiedział, że jego sąsiad z ławki najzwyczajniej w świecie sobie grabi.
- Nie mam na to ochoty.
- Wyobraź sobie, że ja bardziej. Z tobą nie ma żadnej zabawy. Nudny jesteś i tyle. - Karol nie odpowiedział, nie miał nawet jak. Obaj zostali zauważeni przez nauczycielkę, która nie była zadowolona z ich rozmowy na lekcji. Dostali po uwadze. I tyradzie.

            Lidia usiadła przy nim na podłodze pod klasą, w której mieli mieć następną lekcję.
- Jak tam? Pierwszy tydzień już za tobą. Chyba całkiem nieźle dogadujesz się z Filipem, całym polski żeście przegadali! - Karol uśmiechnął się sztucznie. Nie tryskał energią, tak jak ona. Filip wykańczał go psychicznie. Był wściekły na Karola, że dostał już którąś z kolei uwagę w tym roku.
- Nie potrafi się zamknąć - powiedział.
- To prawda! Potrafi być naprawdę wredny, ale to dlatego, że uwielbia być w centrum uwagi, a dziewczyny zdają się lubić drani. On jest takim draniem - Przewodnicząca w ogóle nie zauważyła jego poddenerwowania czy zmęczenia. Cóż, dla kogoś, kto go nie znał, ciężko było dostrzec coś takiego. Mówił mało, albo wcale. Dziewczyna trajkotała na temat jego "cienia", jak zaczął nazywać Filipa w myślach. Starała się go przekonać, że z pewnością znajdą coś, co obaj lubią i wpłynął na siebie nawzajem. Pewnie liczyła na to, że Filip podciągnie się nieco w nauce i zacznie uważać na lekcji przy kimś takim jak on, zaś Karol zapewne miał się nieco wyluzować, rozgadać i zacząć czynnie brać udział w życiu klasy. Tylko niewielu chciało z nim rozmawiać, skoro Filip tak "troskliwie" się nim zajmował.

- Tu jesteście - przywitał się Rysiek, siadając przy swojej dziewczynie. Za chłopakiem przyczłapał Filip, który patrzył na niego wilkiem, ale nic nie mówił odkąd godzinę wcześniej zostali skrzyczani na przerwie przez polonistkę. Mieli zostać zapytani podczas jutrzejszej lekcji.
- Przestańcie tak publicznie się migdalić - zawarczał Filip. Jego uwaga, naprawdę zabrzmiała trochę jak warczenie. Złość aż emanowała z chłopaka, który przysiadł się naprzeciwko całej trójki, opierającej się o ścianę. Karol patrzył wprost na chłopaka, jakby tylko czekając na jakąś złośliwą uszczypliwość. Nie musiał czekać długo.
- Co się tak gapisz?! Ojciec będzie wściekły, jak znów ta raszpla do niego zadzwoni. Nawet połowy września nie ma! - Karol trochę go rozumiał, do niedawna miał podobny problem z matką. Nie współczuł jednak Filipowi. Zasłużył sobie na to.
- Daj mi spokój i wszyscy będą szczęśliwi.
- Pewnie, mam cię już kurwa dość!
- Chłopaki, przestańcie - wtrącił Rysiek, czując, że żaden z nich nie zamierza się już powstrzymywać.
- To moja kwestia - zignorował uspokajanie Ryśka Karol. Jak można być takim złośliwym? Nie prosił, by przydzielono mu niańkę. Do niczego nikogo nie zmuszał, dlatego tym bardziej nie rozumiał, dlaczego to na nim się wyżywano.

Zapewne ta ich wymiana zdań nie skończyłaby się najlepiej, gdyby nie Lidia, która widząc, że Filip bardzo gwałtownie reaguje na apatyczne, pozbawione widocznego zabarwienia emocjonalnego wypowiedzi Karola, który wiedział, że tylko go tym dodatkowo zdenerwuje. Jak się okazało Lidia miała zbawienny wpływ na Filipa, i ogólnie na wszystkich z jego klasy - w końcu była jedyną dziewczyną, której twardy, ale troskliwy styl bycia, przypominał zachowanie matki, wychowującej stado urwisów.
- Prócz anonsu od starej raszpli, twój ojciec może się także dowiedzieć, że wcale nie spędziłeś ostatnich dwóch tygodni wakacji w domu letniskowym moich rodziców ze mną - poinformowała przewodnicząca chłopaka. Ryś powiedział mu później, że Lidia miała taki zbawienny wpływ na Filipa tylko dlatego, że mieszkali obok siebie, przyjaźnili się od dzieciństwa, a rodzice Filipa nadzorowali Lidię podczas nieobecności jej rodziców, którzy wyjechali do Anglii pracować i powierzyli opiekę nad prawie dorosłą córką bliskim przyjaciołom.

Cóż. Karol nigdy nie sądził, że jego sąsiada z ławki, rzeczywiście można uciszyć jednym zdaniem.  I to na tak długi czas, czyli aż do końca przerwy. Chciał dopytać koleżanki, o co chodziło z tym szantażem, ale nie chciał wyjść na wścibskiego. Nie chciał także pokazać, że interesowało go cokolwiek związanego z Filipem.

                Karol rozsunął zamek błyskawiczny ciemnozielonej bluzy - jego ciotka twierdziła, że świetnie pasuje do jego piwnych oczu i jasnych, trochę przydługich włosów. Ostatnią lekcją przed przerwą obiadową był w-f. Tak znienawidzona przez niego lekcja. Zdecydowanie wolał już robić z siebie idiotę na matmie czy niemieckim, aniżeli przypominać o swoim istnieniu na wychowaniu fizycznym, gdzie wszystko przypominało mu o tym, że dobry to on był tylko w unikaniu piłek, no i może jeszcze biegi nie sprawiały mu żadnego problemu.

Rozłożył swoje rzeczy na ławce w szatni i zaczął się rozbierać. Wolał to zrobić jeszcze na przerwie, nim całe pomieszczenie zapełnił się ludźmi. Nie lubił, gdy ktoś mu się przygląda, a już zwłaszcza, gdy jest prawie goły! Dlatego szybko ściągnął przez głowę szary t-shirt z jakimś śmiesznym nadrukiem i równie szybko naciągnął na siebie starą, białą koszulę do ćwiczenia. Ściągał spodnie, kiedy drzwi od szatni otworzyły się i do środka zajrzał Mateusz, który siedział obok niego na integracyjnym, a wraz z nim Rysiek, wlekący się za nimi Filip - markotny, obrzucający go złowrogimi zerknięciami - oraz jeszcze jakiś chłopak. Karol nie pamiętał jego imienia, ale to przez to, że prócz zwykłe "cześć", nie zamienili ze sobą słowa, a dziennika wciąż nie uruchomiono, także funkcjonowały listy jak na studenckich wykładach.

- Po obiedzie mamy niemiecki, nie? - zapytał Rysiek. Chłopaki szybko zrzucili ciuchy, pewnie nie mogąc doczekać się gry. Mieli grać w kosza na głównej sali gimnastycznej, tak zwanej auli. Karol dopiero teraz mógł dostrzec, że trójka jego kolegów, prezentowała się zdecydowanie lepiej od niego w samych slipkach i bokserkach. W zeszłym tygodniu odbywały się jedynie zajęcia organizacyjne, a i pogoda nie sprzyjała, dlatego pod grubszymi ubraniami raczej trudno było oceniać atrakcyjność jego nowych znajomych. Karol musiał przyznać Lidii dobry gust, jeśli miał już być obiektywny, to nawet Filip wyglądał świetnie, choć Karol liczył na to, że skoro twarz ma przystojną, to chociaż natura w reszcie mu poskąpiła. Nic z tego, a wysoki wzrost chłopaka, tylko utwierdzały go w przekonaniu - czuł coraz większą irytację na myśl o Filipie, a teraz także zazdrość. Bo niby jak ma się z nim mierzyć, skoro nawet włosów na nogach miał mało w porównaniu do pozostałych!
- Idziesz? Karol!
- Co? A, tak.

                   Karol uważał, że nie może być nic gorszego od wychowawcy, który uczy w-fu - czego doświadczył i w poprzedniej szkole, i w gimnazjum. Mylił się. Wicedyrektor z powołania zagorzały trener, to szczyt marzeń, a fakt, że jest on jedynym nauczycielem, który zdaje się pałać jakimikolwiek pozytywnymi emocjami względem Filipa - Karol miał wrażenie, że to imię, wyryło mu się grubymi literami na dysku twardym mózgu - nie wróży mu nic dobrego. Oczywiście, miał rację!

- Kurwa - powiedział z taką złość, którą starał się zdusić w zarodku, że cała jego drużyna już nie próbowała się nie śmiać. Przynajmniej nie jest obwiniany za to, że przegrywają.
- Nieźle, nieźle, widzę, że nikt tak na ciebie nie działa, jak Kańtoch! - Miał ochotę jeszcze raz bluzgnąć, jak Mateusz wypowiedział nazwisko nauczyciela, maltretującego go nieprzerwanie od połowy lekcji. Co to w ogóle za nazwisko?!
- Ej, ty! - zawołał go wicedyrektor, przywołując go palcem. Palcem. Nie powiedział już, jak ma na imię, zrobił to już ze dwadzieścia razy dzisiaj. Nic to nie dawało.
- Tłumaczyłem ci, jak ma chodzić ten nadgarstek. Tak jak to robisz, to nigdy do tego kosza nie trafisz - zarzekał mężczyzna, raz jeszcze zdradzając mu technikę rzutu. Facet miał problem ze wszystkim, co miało wspólnego z Karolem. Nie mówiąc już o tym, że to Filipowi kazał go kryć, a jego "kolega", postanowił się pięknie odwdzięczyć za swój szlaban, który dostanie po powrocie do domu. Tylu siniaków i otarć, to on dawno nie miał. Filip faulował go, przy każdej okazji, nie szczędząc siły, a nauczyciel nie raczył odgwizdać któregokolwiek z przewinień swojego pupila. Karol nigdy nie słyszał, by podczas pięciominutowego meczu mogło paść tyle komplementów i pochwał pod adresem jednego zawodnika. Chociaż musiał przyznać, że Filip radził sobie w kosza bardzo dobrze. Najlepiej z całej klasy, ale Karol uważał, że "szału nie było".

- Widzisz, widzisz, tak to się robił! - Nauczyciel skierował jego głowę w stronę kosza, gdzie Filip wpakował kolejną piłkę, zdobywając kolejne punkty. Karol przy samym wyskoku mógłby dotknąć obręczy koniuszkami palców, więc niby jak on miał tak rzucać?!

Został poklepany po plecach i mógł wracać do gry. Ostatnie pół minuty i będą wracać do szatni. Karol przystanął niedaleko kosza, który miał bronić - to, że w rzeczywistości bronić go nie będzie, nie miało znaczenia. Gwizdek wznowił grę, której zamierzał się tylko przypatrywać. Filip szybko zgarnął piłkę dla siebie i kozłując zbliżał się w jego stronę. Ha! Ale tym razem Karol nie zamierzał zagradzać mu drogi. Ba! Odsunął się jeszcze do tyłu.
- Ej, ty! Broń - ryknął nauczyciel, a on mentalnie skarcił się za to, że nie był bardziej dyskretny z tym swoim wycofaniem się z linii frontu. Mimo tego, słowa zabrzmiały jak komenda, a on, przestraszony nagłym rykiem, po prostu rzucił się w stronę Filipa, który chyba był równie zaskoczony, co on, bo go nawet w porę nie odepchnął.

- Katastrofa, katastrofa - lamentował nauczyciel, bynajmniej nie nad jego rozkwaszonym nosem, tylko nad jego ułomnością w tak prostej rzeczy, jak zastawienie przeciwnika. Karol jęknął, nie zamierzał udawać, że nic mu nie jest, bo tak nie było. Bolało, jak cholera.
- Zabieraj ten łokieć - warknął Filip, ale Karolowi, tak huczało w uszach, że słowa zabrzmiały na przytłumiony i o wiele milsze, niż były w rzeczywistości. Zabrał posłusznie łokieć, który wbijał w żebra chłopaka, ale nie podniósł się z niego. Trząsł się, otumaniony uderzeniem w nos, z którego kapała krew, dość rzewnie zresztą. Ukrył twarz w czarnej koszulce kolegi, zaciskając zęby. Materiał szybko nasiąknął krwią. - O Boże, buczysz? - usłyszał głos Filipa, które nie próbował go jeszcze z siebie zrucić, choć było to niezwykle proste z jego siłą. Karol nie płakał, ale Filip nie mógł zobaczyć ani tego, ani jego twarzy.

Dopiero nauczyciel, jakby się opamiętał, odciągnął go nieco, sadzając na parkiecie. Filip podniósł się sam, wstając jak gdyby nigdy nic. Dla niego ta "stłuczka" nie wykraczała zapewne poza kryteria najzwyklejszego faulu, po którym następuje wznowienie gry. Ale gdy zobaczył jego zakrwawioną twarz, wydawał się przerażony. Nie tylko on. Rozmyta przez to intensywne "wtulanie się" w koszulę Filipa posoka, spowodowało, że policzki, usta, brodę, a także część szyi, była umazana zasychającą substancją. Już niewiele kapało z bolącego nosa, ale ten tak mocno pulsował, że Karol trwał w przekonaniu, że ta krew kapie i kapie, a zszokowanie na twarzach kolegów, utwierdzało go w myśli, że jest gorzej, niż źle.

- Spokojnie - usłyszał od nauczyciela i po raz pierwszy odkąd go poznał, ucieszył się, że jest przy nim ktoś kompetentny. - W kanciapie jest apteczka, przynieście - zwrócił się do reszty, starając się go uspokoić. Mateusz pobiegł po apteczkę i szybko z nią wrócił. Nauczyciel wyciągnął gazę, jakieś waciki, wodę utlenioną i zaczął ścierać krew z jego twarzy, a gdy zobaczył, że pierwszy szok minął wepchnął wacik jemu i kazał ścierać dalej, podczas gdy on sprawdzał, czy nos nie jest złamany.

- Jest w porządku - ogłosił, a równo z tym oświadczeniem zadzwonił dzwonek. - Pewnie jutro będzie trochę siny. Ból może się utrzymywać. Uderzenie było dość... niefortunne. - Karol kiwał głową. Wcale nie przejmował się tym, że powinien być wściekły. Nieznośny ból przeszkadzał mu myśleć, ale wiedział, że był to wypadek, który sam spowodował. Jego zdania nie podzielał jednak Filip, czekający jak na skazanie niedaleko niego, tak jak polecił mu nauczyciel. Karol patrzył na niego, gdy Kańtoch pocieszał go, że to się zdarza, w końcu to sport, a ta biała koszulka będzie jak nowa po praniu!

Karolowi przyniosło satysfakcję to, co zobaczył - co prawda nie zamierzał się z niej zwierzać, ani rzeczywiście cieszyć, ale poczuł się lepiej, gdy dotarło do niego, że nie tylko on był przerażony, a obecne spojrzenie Filipa, nie było drwiące czy pełne złości, a zwykłego zażenowania i niepewności, bo właśnie teraz, Filip mógł zwrócić uwagę nie tylko na krwawiący nos, ale otarcia, purpurowe sińce i zadrapania od parkietu, które on sam sprezentował Karolowi. Ale nawet to spojrzenie nie było warte tej ostatniej akcji podczas meczu...                  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz