Rozdział czwarty part I
Tak jak
się spodziewał, dostał jedynkę z testu powtórzeniowego z Niemieckiego, ale
chociaż jako jedyny z klasy mógł go napisać jeszcze raz w październiku. Liczył,
że do tego czasu będzie mógł się pochwalić szerszą wiedzą, taką wykraczającą
poza JA JESTEM.
Właśnie
rozpoczął się ostatni tydzień września, a wraz z jego końcem nadchodziły
egzaminy językowe dla praktykantów, którzy już za tydzień mieli jechać na
miesięczne praktyki na miesiąc za granicę. Wszyscy uczniowie oczekiwali już na
wyniki, które dziś, w ten burzowy poniedziałek, miały zostać wywieszone na
tablicy korkowej w gablocie na parterze.
Po szkole szybko obiegła wieść, że testy poszły dobrze. Już
po pierwszej lekcji było wiadomo, że wszyscy ci, którzy się zgłosili do
projektu, mogą się już pakować. Karol patrzył na to wszystko tak: miesiąc bez
Filipa.
Od tamtej kłótni w szatni minął tydzień, podobnie jak od rozmowy
z Tomkiem. Z Filipem to było tak, że wymieniali ze sobą drobne uszczypliwości –
to znaczy Filip je z nim wymieniał, on się starał to ignorować – i schodzili
sobie z drogi, bo atmosfera była napięta. Nic takiego nie miałoby miejsca,
gdyby jego kolega nie zachowywał się jak obrażalska panna, której skalano
honor. Karo, tłumaczył to sobie tak – zawiść w dzisiejszych czasach jest
naturalny, i widocznie będzie musiał z nią żyć od strony Filipa.
Z Tomkiem było
lepiej, ale mimo wszystko tych dwoje było braćmi – nawet jeśli Tomek miał
momenty, w których się wyciszał i było można z nim normalnie porozmawiać, to
ogólnie miał wiele z Filipem wspólnego. Na szczęście miał dystans do siebie i
Karolowi wydawało się, że niezależnie od tego, czego by mu nie powiedział, to
on i tak nie potraktowałby tego poważnie, a jedynie odszczekałby się,
ograniczając bluźnierstwa do minimum. Tak. To była największa różnica pomiędzy
nimi – Tomek posiadał kulturę osobistą, zaś Filip jakby sam nie potrafił
ogarnąć własnego egoizmu, któremu ulegał całkowicie.
Cóż, w każdym bądź razie, wraz z Tomkiem ustalili już
wszystko – korki miały się odbywać w poniedziałki i piątki w domu bruneta.
Miały trwać jakieś dwie godziny. Pierwsza lekcja miała się odbyć się dzisiaj.
Nie mógł powiedzieć, że nie był zdenerwowany. Kiedy on
ostatnio był w domu jakiegoś rówieśnika? Chyba w podstawówce. Jego życie
towarzyskie zdawało się istnieć tylko do tego momentu, później było już tylko
gorzej. Żałosne.
Siedział jak na ruskim kazaniu na ostatniej lekcji.
Nauczyciel od Niemieckiego cały czas się mu przypatrywał, marszcząc przy tym
brwi tak bardzo, że na całym jego czole pojawiały się wielkie bruzdy. Naprawdę
wyglądał aż tak komicznie? Może i tak. Wiercił się, jakby miał zaraz popuścić.
Rękawy jego ulubionego, czarnego swetra, zostały rozciągnięte do granic
możliwości, więc ostatecznie musiał je podwinąć, zanim wyszedł z Sali. Nogami
cały czas kopał w krzesło przed nim, Rysiek zwracał mu uwagę od dwudziestu
minut, by przestał, bo mu jeszcze te trampki ze stóp spadną. Ha! Zapewne gdyby
rzeczywiście tak się stało, to Karol nie byłby w stanie zawiązać sznurowadeł,
tak mu się dłonie trzęsły. Spocone dłonie wycierał o ciemnoszary materiał lekko
dopasowanych spodni. Plecach podskakiwał na jego kolanach, gdy tak pracował
tymi nogami. Przygryzał wargi i zerkał nieustannie na zegarek. Ostatecznie jako
pierwszy poddał się nauczyciel.
- Ostatnie pięć minut należy do was – warknął ze
zrezygnowaniem, bardziej zwracając się do niego, aniżeli reszty klasy.
O ile nauczyciel sądził, że na to Karol czekał, to się
przeliczył. Ostatnie pięć minut nie dłużyło mu się tak bardzo, jak tego
pragnął. Zestresowany. Był zestresowany,
jakby miał przed sobą maturę albo praktyczny test na prawo jazdy!
- Stary, co się dzisiaj z tobą dzieje?
- Korki z Niemca – odpowiedział szybko, z taką energią, że
cały rząd ławek wgapiał w niego oczy.
- Aż tak się nie możesz doczekać? - dopytywał Rysiek. Lidia siedząca z Karolem
w ławce, pokręciła głową, odpowiadając zamiast niego:
- Wręcz odwrotnie. Jak dla mnie, to jest przerażony. – O
tak, czujnemu, kobiecemu oku nic nie umknie. Karol nie czuł niczego innego
prócz tego przerażenia od samego rana. Po tych dziewięciu lekcjach na nogach
trzymała go jedynie adrenalina. Bał się trochę, że nie uda mu się trafić.
Zgubić się na tutejszym rynku, to podobno żaden problem dla kogoś, kto pierwszy
raz go w ogóle zobaczy. Oczywiście mógłby poprosić kogoś o pomoc, ba! W tym wypadku najlepiej byłoby po prostu pójść
z Filipem. Tylko problem był jeden – Filip nie pojawiał się dziś w szkole. Od
piątku był chora – a przynajmniej tak dziś oświadczyła przewodnicząca ich wychowawcy.
- Niby czym?
- Wszystkim – zdecydował się odezwać. Zadziwiające było to,
że głos mu wcale nie drżał. Ale za to gadał tak szybko, jakby wypluwał słowa z
karabinu maszynowego.
- Gdybym się tak przed każdą lekcją stresował, to już bym
zawało dostał. – O tak, Karol był bliski owego stanu.
Zadzwonił dzwonek. Dziś będący katem zamiast wybawicielem. Ubrał
kurtkę przeciwdeszczową trzymaną uprzednio na kolanach. Wrzesień kończył się wyjątkowo
paskudnie. Ostatni tydzień zapowiadali bardzo pochmurny. Karol lubił deszcz,
ale tylko zza szyby. Poprawił plecak, żegnając się pokrótce z kilkoma osobami.
Podobno rynek był niedaleko, więc mógł tam dojść pieszo w jakieś
dziesięć-piętnaście minut.
Ścisnął mocniej trzymaną w lewej ręce reklamówkę.
Jego wychowawca wykorzystał jego korki, by przekazać Filipowi ksero dokumentów
wyjazdowych. Te praktyki były jakby zesłane mu z nieba – w końcu wraz z
praktykantami na cały miesiąc wyjeżdżał jego nauczyciel od niemieckiego. Czy
mogło być coś piękniejsze? Nie sądził. Tą radość psuł trochę pakt, że piekielny
nauczyciel zadał im pracę domową z połowy podręcznika oraz zapowiedział już
kartkówkę przed wyjazdem i stertę innych sprawdzianów zaraz po jego powrocie. Karol
coraz bardziej miał wrażenie, że powinien już myśleć o tak zwanym „warunku”.
O ile samo dojść do rynku rzeczywiście było proste, o tyle
znalezienie na nim czegokolwiek było sprawą komiczną. Przestrzeń była ogromna,
a wielka, wciąż działająca fontanna – nie wiedzieć czemu jej jeszcze nie
odłączyli – zasłaniała strumieniem wody widok znad przeciwka. Sklepy były gęsto
rozmieszczone koło siebie i odnalezienie wejścia klatki schodowej do kamienicy
było zaskakująco trudne. Drzwi pomiędzy ING a WBK, były tak niepozorne, że
tylko domofon przy nich zdradzał ich przeznaczenie. Przy dzwonku było tylko
jedno nazwisko, więc nie musiał się długo namyślać. Zdążył już cały przemoknąć.
Zaczynało mu się też robić zimno.
Musiał czekać kilka minut, aż ktoś mu otworzy. Stanęła przed
nim kobieta. Bardzo urodziwa kobieta – gdyby był hetero musiałby ją określić
mianem niezłej laski, albo po prostu piękność. Kobieta uśmiechnęła się na jego
widok – nie był pewien, czy nie sprawił tego przypadkiem jego wygląd mokrej
kury.
- Tak? – zapytała się go, jednakże odsunęła się od progu,
jakby już wiedziała, że będzie go wpuszczać do środka.
- Przyszedłem do Tomka. – Kobieta przytaknęła kiwnięciem
głowy, jakby jej przeczucia zostały potwierdzone. Dopiero teraz Karol
zdecydował się przekroczyć próg, uważając by nie ochlapać kobiety wodą,
skapującą z jego kurtki, a właściwie całego ciała.
Bez słowa został poprowadzony przez korytarza kamienicy,
która wyglądała z wewnątrz naprawdę pięknie – odremontowana i ocieplona, dawała
bardzo ciepłe odczucia w przeciwieństwie do chłodnej cegły, widocznej przed
wejściem do budynku. Oboje stanęli przed kolejną parą drzwi, które kobieta –
Karol przypuszczał, że musi być matką Filipa i Tomka – otworzyła pewnie na rozcież.
- Ściągnij buty tutaj i przejdź do salonu, to tam –
objaśniła przyjaźnie, wskazując mu przejście do dużego pokoju. Zsunął buty ze
stóp, obserwując jak blondynka znika za jakimiś drzwiami. Karol zerknął jeszcze
na schody prowadzące na drugie piętro, nim udał się do ciepłego salonu. Miał
wrażenie, że cały dom został urządzony w ten sposób – by być ciepły, rodzinny,
pełen miłości i kobiecej ręki. Nie był to przepych, ale zdawkowe umiarkowanie,
które dawało komfortowe odczucie bezpieczeństwa, wykluczające jakąkolwiek
pustkę czy samotność, która niekiedy go dopadała w jego własnym pokoju.
Właśnie! Zastanawiał się kiedy ten jego współlokator od siedmiu boleści
zamierza się wprowadzić – w końcu był już koniec września. Rok akademicki niedługo się zacznie… Nie żeby mu to
przeszkadzało.
- Proszę, wytrzyj się na razie tym – usłyszał za sobą.
Odwrócił się, by zabrać od blondynki dwa duże ręczniki. – Przyniosę ci jakieś
ubrania od chłopców. Tomek powinien zaraz być, wyszedł jakiś czas temu, ale
mówił, że powinien szybko wrócić, bo ma dziś lekcję. Zapewne mówił o tobie. – Karol nie miał nawet
czasu, by jakoś zareagować, bo kobieta powiedziała co miała powiedzieć i wyszła szybkim krokiem z salonu. Sądząc po
skrzypieniu drewna, musiała wchodzić na piętro kamienicy. Wzruszył ramionami,
zabierając się za wycieranie wilgotnych włosów.
Siedział
w kuchni przy blacie, obserwując jak kobieta zaparza mu herbatę. Przebrał się w
szare dresy, zlatujące mu z bioder oraz czarna koszula z długim rękawem, także
na niego za duża. Ubrania Tomka zwisały na nim, jak na patyku.
- Wybacz, nic innego nie znalazłam. Znaczy się czystego. Nie
wiem, jak to możliwe, że robię tyle prania, a to wszystko i tak jest za mało –
zaśmiała się, widząc jak raz jeszcze podciąga spodnie.
- To nic, ważne, że ciepłe – stwierdził, mówiąc szczerą
prawdę. Zdążył już nabrać rumieńców, tak ciepło mu się zrobiło przez te
grzejące kaloryfery oraz ciepłe ubrania. W dodatku jeszcze ta herbata.
- Proszę – podała mu parujący kubek. – Dodałam trochę
cynamonu i rumu. Rozgrzejesz się. – Przysiadła niedaleko niego, uważnie mu się
przyglądając. Ten uważny wzrok o czymś mu przypomniał. Upił łyk słodkiego
napoju.
- Mam też papiery wyjazdowe dla Filipa. – Wyciągnął z
reklamówki stertę wydruków owiniętych dodatkową folią. Odetchnął z ulgą. Wygląda
na to, że nic się nie zamoczyło.
- Przepraszam za kłopot.
- To nic, chodzimy razem do klasy.
- Naprawdę? Filip
niewiele mówi o szkole. Więcej o jego kolegach dowiaduję się z zebrań –
zaśmiała się, machając w powietrzu ręką. Była bardzo miłą kobietą, ale Karol i
tak czuł się skrępowany, nieustannie zerkając na godzinę.
- Zaraz powinien być – uspokoiła go, dostrzegając jak
niecierpliwie oczekuje na powrót Tomka. – Moje towarzystwo jest tak męczące czy
po prostu nie możesz się doczekać korepetycji? – Gdyby nie fakt, że i tak już
był cały czerwony na tworzy, to pewnie teraz by się zaczerwienił ze wstydu, że
został przyłapany na swoim „złym” uczynku.
- To nie tak… - starał się wybrnąć z sytuacji.
- Spokojnie – ponownie zaśmiała się kobieta. Karol coraz
bardziej odbierał od niej sygnały, że świetnie się bawiła jego kosztem, tak go słownie maltretując. – Nie musisz się tak
stresować. Rozumiem, że musisz się czuć nieswojo, ale nikt cię tu nie zje.
- Pani…
- Nie jestem taka stara, żeby być ze mną na pani. Nie wiem,
czy już się domyśliłeś albo, któryś z chłopców ci powiedział, ale jestem ich
macochą. Między nami nie ma więcej, niż piętnaście lat różnicy. Jestem Anna –
zanim Karol w jakikolwiek sposób zaprotestował, że to tak nie wypada, żeby z
nią był na „ty”, na schodach rozległ się głuchy trzask. Później skrzypiące
schody zasygnalizowały, że ktoś bardzo powoli, wręcz mozolnie, stara się zejść
na dół. Anna wstała od blatu, kierując się
do przedpokoju, widocznego z siedzącego miejsca Karola w kuchni. Widział,
jak kobieta przystaje przy progu, zakładając ręce na piersi i oczekując
pojawienia się- sądząc po jej minie – nieproszonego gościa.
- I po coś żeś znowu schodził na dół? – ostre słowa zostały
skierowane do Filipa, gdy ten ostatecznie postawił stopę już na ostatnim
stopniu.
- Pić mi się zachciało – wybełkotał ochrypłym głosem, trochę
zaspanym i cichym. Następnie bez większych uprzejmości minął kobietę i
skierował swoje kroki do kuchni. Czyli to prawda, że jest chory, pomyślał,
trochę źle się czując z tym, że z góry oskarżył chłopaka o wagary. To pewnie
przez to, że „diabli złego nie biorą”, a jednak Filipa dopasło. I to wyjątkowo
paskudne choróbsko. Wzrok miał zamglony a twarz całą bordową od gorączki. Oddychał
przez usta, więc pewnie miał katar, a chrypa w gardle musiała być znakiem
jakiegoś zapalenia. Musiało być z nim coś złego, skoro zauważył Karola dopiero,
jak wszedł do kuchni, stając naprzeciwko niego nieco zdezorientowany.
- Mogłeś mnie przecież zawołać. Ten antybiotyk ci nie
pomoże, jeśli będziesz tak latać – skarciła go Anna, wchodząc do pomieszczenia
zaraz za nim. Filip w ogóle nie zareagował na jej słowa, zapewne był zbyt
pochłonięty zastanawianiem się, czy przypadkiem nie ma jakiś omamów. – Może być
się przywitał? – dodała kobieta, prawie siła usadawiając go przy stole,
naprzeciwko Karola, by postawić wodę na herbatę.
- Co on tu robi? – zapytał w końcu, gdy nabrał przekonania,
że Karol nie jest jego majakiem gorączki.
- Na litość boską, Filip, czy kultury osobistej nie
przerabiałam z tobą kilka lat temu?
- Mam twoje papiery wyjazdowe – powiedział mu jedynie,
ignorując najistotniejszą część powodu, z jakiego się tu pojawił.
- Lidka mogła je przynieść.
- Filip! – zgoniła go Anna. Szczerze współczuł tej kobiecie
takiego pasierba. On sam miał przecież problem, żeby przesiedzieć z Filipem w
jednej Sali przez czterdzieści pięć minut, a co dopiero.
- Nie ma za co – odburknął mu tylko, upijając kolejny łyk
ciepłej herbaty. Filip potarł swoje spocone, rozczochrane włosy, w geście
zastanowienia. Czyżby wymyślał ciętą ripostę? Co za idiota, pomyślał
automatycznie Karol.
Na szczęście nie
doczekał żadnej odpowiedzi skierowanej do niego, bo drzwi wejściowe otworzyły
się szeroko, a Tomek wpadł przez nie prosto salonu, gdzie zaczął ściągać
przemoczone ubrania.
- Kolejny – oburzyła się pod nosem kobieta, niemalże
wybiegając z kuchni. – Słuchaj no, czy takich rzeczy nie powinno się robić w
łazience? Albo chociaż zaczekałbyś aż ci jakiś ręcznik przyniosę.
- No mógłbym – przyznał jej rację, uśmiechając się w
zakłopotaniu. Tak, Tomek bez wątpienia posiadał trochę więcej kultury osobistej
od Filipa. A już na pewno posiadał urok osobisty, przy którym jego występki
traciły na znaczeniu choć troszeczkę.
- Świetnie jest móc to usłyszeć. Szoruj do łazienki. I tak
już jesteś spóźniony. Karol czeka od dwudziestu minut. – poinformowała go, wskazując
palcem na kuchnie. Na chwilę ich spojrzenia się spotkały. Karol kiwną mu na
powitanie głową, na co Tomek odpowiedział uśmiechem. Tym swoim zwykłym
uśmiechem, nie tym przepraszającym, którym uraczył Annę. Karol zastanawiał się,
czy obaj bracia po prostu wiedzieli, że nienawidzi tych ich uśmieszków,
mówiących tyle, co: knuję przeciwko tobie coś niedobrego. Cóż, te uśmiechy były
niepodważalnym dowodem na to, że byli oni braćmi.
- Czy ja o czymś nie wiem? – warknął Filip. Siedział
opierając głowę o rękę położoną na blacie. Skierował swoje wąty bezpośrednio do
niego. Było to oczywiste, w końcu zostali sami.
- Nic o czym nie powinieneś wiedzieć – odpowiedział mu,
dopijając do końca herbatę
- No pewnie, ale nie przychodź później z płaczem do mnie
albo Lidki – uprzedził go Filip, wychodząc z pomieszczenia, zignorował
całkowicie czajnik, w którym już zagotowała się woda. Karol był tak zdziwiony,
że nie był w stanie zareagować w żaden sposób. No bo, o co chodziło temu
idiocie? Przecież Tomek nie będzie go chłostać za źle odmieniony czasownik po
niemiecku, prawda?
- Uważaj – dotarło do niego syknięcie, które wyrwało go z
jego świata myśli. Odwrócił głowę w kierunku, z którego dotarł do niego dźwięk.
Tomek i Filip stali naprzeciwko siebie w futrynie drzwi, mierząc się
nieprzyjemnymi spojrzeniami. Tomek musiał szturchnąć Filipa, gdy się mijali, a
przynajmniej tak wywnioskował Karol, patrząc na zaistniała sytuację. Karol
nawet z tej odległości mógł powiedzieć, że Tomek uśmiechał się do brata, który –
wyglądając kuriozalnie w swoim obecnym stanie – pałał do Tomka widoczną żądzą
mordu, albo przynajmniej czegoś zbliżonego. W łazience rozległ się odgłos
puszczanej wody do wanny. Anna pewnie zamierzała namoczyć mokre ubrania. Przez
to nie usłyszał, co Tomek mówił Filipowi, a Karol bardzo szybko się
zorientował, że bardzo chciałby wiedzieć, co takiego padło pomiędzy nimi, bo
Filip szybko odwrócił głowę w jego stronę, mierząc go uważnym spojrzeniem, by
następnie udać się do przedpokoju i tym samym co wcześniej krokiem, wdrapać się
na schody. Później Tomek znów uśmiechnął się do Karola. Wtedy też poczuł
dreszcz, przebiegający po jego ciele. Do tej pory nie wiedział, czy była to oznaka
strachu czy jakiejś dziwnej ekscytacji.
I znowu jakoś za szybko się skończyło!
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem czumu bracia tak siebie nie lubią. I jeszcze ten tajemniczy współlokator :D
Chyba nie wytrzymam do następnego tygodnia :'}
Dziękuję za komentarz - tak dobrze wiedzieć, ze nie pisze się do ściany ;p
UsuńRzeczywiście - ten rozdział jest krótszy od wcześniejszych o prawie trzy strony, dlatego jeszcze przed poniedziałkiem powinnam tu wstawić te "brakujące" strony ; )