Rozdział pierwszy
Spóźniony. Pierwszy raz w życiu był spóźniony – nie licząc tych razów, gdy to umyślnie się spóźniał. Co gorsza, nie było to spóźnienie z jego winy. Czas dojazdu autobusem nie brał pod uwagę możliwości prawie dwudziestominutowego spóźnienia, zwłaszcza, że w grę nie wchodziła zamieć, trzęsienie ziemi, korek, czy inne przeszkody, tylko zwykła usterka!
Wpadł do holu cały zdyszany. Po parterze, echem roznosiła się przemowa rozpoczynająca rok szkolny dla pierwszoklasistów. Przy składaniu papierów został poinformowany, że tylko pierwszaki miały powitanie na sali gimnastycznej. Podano mu numer klasy, ale jego orientacja w terenie ograniczała się do wiedzy, gdzie jest pokój nauczycielski oraz sekretariat! O ile już wczoraj był zestresowany, o tyle dzisiaj, był najzwyczajniej w świecie przerażony.
Jak już znajdzie tą cholerną klasę, to stanie się centralnym punktem całego przedstawienia, jak tylko tam wejdzie. Jeśli ją znajdzie… Dwa piętra klas, z czego już zdążył zauważyć, że pomieszczeniom przyznano czysto przypadkową kolejność. Był cały czerwony i zdyszany, gdy wbiegał na drugie piętro.
Jasne włosy, które ułożył na szybko przed wyjściem, układały się obecnie w jedno, wielkie gniazdo. Taki tam, artystyczny nieład. Spod białej koszuli prześwitywał czarny bezrękawnik, a ciemne jeansy zsuwały się nieznacznie z jego bioder. Zapomniał paska. Podciągnął spodnie do góry, dobrze wiedząc, że znów opadną.
- Byle nie spadły – wysapał. Zaczynał myśleć na głos. Z wyglądu był raczej przeciętny, ale postarał się, by wyglądać dziś przyzwoicie. Niestety wiatr, nieuwaga, pośpiesz, wszystko to zniweczyło nieco jego koncepcje.
Strach, mieszał się już ze złością i frustracją. Powinien się uspokoić. Gdyby to było takie proste. Ta szkoła była za duża! Nie wydawała się taka duża, gdy był tu miesiąc temu!
- Cholera! – Przystanął, by zawiązać sznurówki. Szare trampki były jedynymi butami, jakie znalazł w tym całym porannym bałaganie, jaki sobie sprezentował podczas szamotaniny z tymi rzeczami, które po prostu wywalił na środku pokoju z myślą: „Rano się tym zajmę”. Nie zajął się tym…
- Spokojnie – usłyszał nad sobą. Raptownie uniósł głowę, napotykając drwiący uśmiech i wyciągniętą rękę w jego kierunku. Z niechęcią przyjął pomoc. Była to raczej odruchowa reakcja. Chłopak podciągnął go do góry, uświadamiając mu, że jego przecięty wzrost niebagatelnego metra siedemdziesięciu trzech, to Pikuś, pan Pikuś, przy górującym przy nim chłopaku. – Nie jesteś jedynym spóźnionym – pokrzepił go nieznajomy, puszczając, ale nie przestając patrzeć wyzywająco w jego stronę. Skrzywił się, robiąc krok w tył. Stał na skraju pierwszego stopnia od schodów. Nienaganny wygląd chłopaka i nieprzeciętna twarz, tylko przypomniała mu, jak koszmarnie musi obecnie wyglądać w porównaniu do niego.
- Ale jedynym przeniesionym – mruknął, tak naprawdę do siebie, a nie do nieznajomego. Chłopak nie mógł usłyszeć Karola. Bełkot, który wydobył się spomiędzy jego warg, rzeczywiście pozostał niezrozumiały.
- Co? Musisz gadać głośniej. No, chyba, że mnie obrażasz. Wtedy lepiej nie. Mogę się obrazić – powiedział mu brunet, pochylając się w jego stronę. Nachalny palant, pomyślał Karol, ale w odpowiedzi, kiwnął jedynie głową, ruszając w wybrany przez siebie kierunek.
- Jesteś z trzeciej „c”? – został zapytany. Przystanął, odwracając w stronę chłopaka głowę.
- Nie, dlaczego? – odpowiedział, szczerze zdziwiony tym pytaniem.
- Bo tylko ta klasa ma rozpoczęcie w tej części korytarza – wyjaśnił, podśmiewając się z jego miny. Grymas na twarzy Karola pogłębił się, jednak zawrócił, równając kroku z brunetem. Koszmar, czy ja śnię? – pytał się sam siebie, starając się ignorować zaczepiającego go chłopaka, atakującego go jakimiś głupimi pytaniami. Miał ochotę mu się odgryźć, ale zapewne palnąłby coś głupiego i spalił się ze wstydu, pozostawiając po sobie jedynie popiół.
- Nowy, co? Wystarczy zapytać, przecież bym ci powiedział! – zaśmiał się brunet. Karol coraz bardziej się irytował. Nienawidził takich sytuacji. Nie wiedział, jak powinien zareagować. – Po co ci ten plecak? Przecież to tylko rozpoczęcie, nie?
- Szukam klasy 28 – powiedział w końcu, idąc za nieznajomym. Pogratulował sobie w duchu, że brzmiał zaskakująco normalnie. Opanował już drżący oddech i złość. Powracał strach. Spojrzał niepewnie na wyższego chłopaka, który podwinął rękawy swojej czarnej koszuli. Posłał Karolowi nieco milszy uśmiech od tych wcześniejszych , gdy dostrzegł, że jest obserwowany.
- To naprzeciwko mojej klasy, Karol – odpowiedział klepiąc go po ramieniu. Karol zrobił dodatkowy krok w bok, powiększając dystans pomiędzy nimi. Nie lubił, gdy obcy go dotykali. – Identyfikator – wyjaśnił szybko brunet, nim Karol zapytał go o to, skąd zna jego imię. Rzeczywiście. Przyczepił już do koszuli identyfikator ze swoim imieniem, nazwiskiem i zdjęciem, które, oczywiście, było na liście jego porażek. Nienawidził zdjęć. Poprawka – nienawidził siebie na zdjęciach. Sztuczne, wymuszone uśmiechy w jego wykonaniu, odbierały cały urok zdjęciom.
Wychylił się nieco do przodu, by zorientować się, czy jego towarzysz także ma identyfikator. Nie.
- Druga „e”. Logistyka – usłyszał. Brunet kiwał z uznaniem głową, ale Karol dostrzegł w tym geście nutę ironii, bez której nie mógł się obyć chłopak od początku tego spotkania. O co ci chodzi, chciał warknąć. Chciał. Ale odwrócił tylko głowę, stając przed wyznaczoną klasą.
- Do zobaczenia kiedyś tam, kurduplu – pożegnał się chłopak, znikając za drzwiami swojej klasy. Karol wzdrygnął się, gdy drzwi trzasnęły, a za ścianą rozległ się krzyk nauczycielki nieznajomego. Wyzwiska nie były dla niego czymś niezwykłym. Nie zrobiło mu się nawet przykro. Nie zapałał do tego chłopaka zbytnią sympatią, więc liczył, że nie będzie on zbyt często widywać go na korytarzach.
Zapukał do drzwi, wchodząc niepewnie do środka, nim usłyszał jakąkolwiek odpowiedź.
- Dzień dobry – odezwał się, nie patrząc w stronę samej klasy, a tylko nauczycielki. – Czy to klasa druga „e”? – zapytał, przestępując z nogi na nogę i przełykając ślinę. Jak to w ogóle możliwe, że stał się tak żałosny? Wycofany, zastraszony, aspołeczny, nie radzący sobie w kontaktach międzyludzkich.
- Tak, zgadza się. – Mężczyzna posłał mu szczery, promienny uśmiech, zapraszając go gestem ręki do środka. – Jesteś Karol, prawda? – Potwierdził ruchem głowy, odpowiadając niepewnym uśmiechem.
- Już się bałem, że nie przyjdziesz i nie będę mógł cię wszystkim przedstawić – zaśmiał się mężczyzna. Z tego, co dowiedział się od wicedyrektorki, jego wychowawca uczył matematyki, z której był beznadziejny, i pracował w tej szkole od dziesięciu lat zaraz po skończenia studiów. Czyli był przed czterdziestką…
Karol miał tylko nadzieję, że będzie wyrozumiały dla jego głupoty względem znienawidzonego przez siebie przedmiotu.
- Przepraszam za spóźnienie. – Karol podszedł bliżej biurka, o które opierał się nauczyciel. Dopiero przystając przy nim, odważył się spojrzeć w stronę klasy. Patrzyły na niego wygłodniałe harpie. Wszyscy wpatrywali się w niego, niczym w muzealny eksponat. Był czerwony, mógł przyciąć, że pali się żywym ogniem, jak się tak na niego lampili. Wszystkie słowa utknęły mu w gardle.
- Nic się nie stało – uspokoił go nauczyciel. – Usiądź przy Pawle w drugiej ławce, po lekcji porozmawiasz i zapoznasz się ze wszystkimi. Liczę na to, że zajmiecie się kolegą. Wygląda na przerażonego. – Mężczyzna zapewne nie zdawał sobie sprawy z tego, że tymi słowami, zestresował go jeszcze bardziej.
Po skończonym rozpoczęciu podszedł szybko do stolika wychowawcy, nim ktokolwiek zdołał go o cokolwiek zapytać. Z bijącym sercem obserwował, jak wszyscy wychodzą z sali, ubolewając nad zakończeniem wakacji. Kątem oka dostrzegł także, że w klasie naprzeciwko ten nieznajomy chłopak zbiera obecnie reprymendę od nauczycielki przy akompaniamencie śmiechu kolegów. Widocznie nawykiem tego chłopaka było spóźnianie się.
- Coś się stało? – zagadnął nauczyciel, wybudzając go z transu.
- Chciałem się tylko zapytać, czy jest podział na grupy językowe – odpowiedział szybko.
- Nie. Klasa jest nieliczna, więc nie. Czytałem twoje podanie ze świadectwami z poprzednich szkół. To twój pierwszy rok jak będziesz mieć niemiecki, tak?
- Tak, to prawda. Chyba uda mi się od kogoś pożyczyć zeszyt z tamtego roku. Nadrobię – objaśnił swoje zamiary, obserwując zmieniającą się mimikę twarzy mężczyzny. Nie był pewien, czy jest zdegustowany jego podejściem, czy może…
- To nie najlepszy pomysł. Uwierz mi. Klasa miała w zeszłym roku problem z tym przedmiotem. Nie jestem w stanie ci zagwarantować, że cokolwiek rozsądnego wyczytasz z ich notatek – wyjawił mu nauczyciel. – To mój brat uczy tutaj niemieckiego. Poproszę go, by przydzielił ci kogoś z wyższych klas do powtórki z pierwszego roku. – Karol nie mógł prosić o więcej. Coś czuł, że będzie mógł polegać na nowego wychowawcę. Mężczyzna był szczery i z dystansem podchodził do młodych ludzi, i co najważniejsze, starał się ich zrozumieć i im pomóc.
- Nie wiem tylko, kiedy będą mogły się zacząć te korepetycje. Ustalisz to sobie po pierwszej lekcji niemieckiego – dodał wychowawca.
Wychodząc na korytarz nie spodziewał się, że ktokolwiek będzie na niego czekać. Ba, był pewien, że wszyscy uczniowie ze szkoły zdążyli już opuścić budynek placówki. Tylko w klasie naprzeciwko nauczycielka wciąż pouczała swoją klasę, a chłopak, który mu trochę pomógł, stał przy tablicy przepisując plan lekcji. Karol, aż się uśmiechnął, gdy zobaczył, że chłopak krzywi się i obrzuca kobietę srogim spojrzeniem. Nic dziwnego. Wszyscy dostawali przecież wydrukowane plany, prócz tego były one dostępne w Internecie.
- Niewyraźnie to przepisałeś, Tomaszu – oświadczyła wyniośle starsza kobieta. Karol mógł się założyć, że była to polonistka. W dodatku z zeszłego wieku. Karol wiedział, że jak się trafi na taką wredną jędzę, to twój koniec. Coś o tym wiedział. Walka była bezsensowna. – Zmaż. Napisz jeszcze raz. To ci nie zaszkodzi, a jedynie wzmocni twoje umiejętności.
Co prawda Karola nie obchodziło to, jak chłopak ma na imię, ale przynajmniej będzie mógł go tytułować imieniem, zamiast jakiegoś wymyślonego pseudonimu czy obelgi, przy opisywaniu dzisiejszego dnia w dzienniku. Lubił to robić. To go uspokajało. Było to jedyne zalecenie psychiatry, do którego się zastosował, i które rzeczywiście jakoś wpływało na poprawę jego stanu emocjonalnego. Nawet jeśli było to jedynie bardzo dokładne opisywanie autobusu, czy tona wyzwisk pod adresem samego siebie za zrobienie z siebie idioty raz jeszcze. To sprawiała, że nie miał już ochoty wrzeszczeć na całego gardło.
- Jesteś w końcu – przywitała go jakaś dziewczyna. Była jedyną kobietą w tym odwróconym haremie. – Lidia jestem – przedstawiła się szybko, ściskając jego rękę. Czekała na niego wraz z całą klasą na półpiętrze, pomiędzy parterem a pierwszym piętrem. Zerkała na niego zaciekawiona, przytulając się do ramienia, zapewne, swojego chłopaka.
- Karol. – odpowiedział krótko.
- Wiemy. Miło cię poznać – zaśmiał się ktoś z tyłu.
- Nie ma sensu, żebyśmy się wszyscy przedstawiali. I tak zapomnisz. Z czasem przywykniesz. Nie ma nas dużo. Idziemy coś zjeść. Pójdziesz z nami? Lepiej żebyśmy cię ostrzegli w niektórych sprawach. – rozgadał się towarzysz Lidii. Wszyscy powoli skierowali się ku wyjściu ze szkoły.
- Właśnie. Lepiej, żebyś nie przekonywał się na własnej skórze, do czego są zdolni tutejsi nauczyciele – kontynuowała myśl przewodnią dziewczyna.
- To jak, idziesz? – Karol, nie wiedział, kto zadał to pytanie, ale kiwną potwierdzająco głową. Wolał się nie izolować, jeśli dawali mu możliwość lepszego zapoznania się ze środowiskiem. Wolał wiedzieć, co może go tutaj spotkać.
- Super! – krzyknęła dziewczyna, szczerząc się w jego stronę.
- Trzeba się zintegrować –podsumował ktoś. Byli strasznie głośni. Ale cóż poradzić…
- Nie mówisz zbyt wiele, co? – O jego ramię oparł się jakiś wysoki chłopak. Był niemal tak wysoki, jak Tomek, które poznał dziś Karol, włosy za to miał o ton jaśniejsze, ale przystrzyżone w podobny sposób. Miał nawet ten sam ironiczny uśmiech, co on, tylko jakoś bardziej nieuprzejmy i wredny, jakby miał ewidentnie do czynienia z kimś lubiącym drwić z innych.
- Masz brata? – wymsknęło mu się, nim pomyślał. Zdecydowanie za mało myślał. Chłopak dalej opierał się o niego, ale uśmiech nagle spełzł z jego twarzy. Szczere zdziwienie wymalowało się na jego twarzy, szybko przybierając postać śmiechu. Całkiem przyjemnego dla ucha, mimo iż decydowanie za głośnego, jak dla Karola, który cenił sobie ciszę, spokój i dobre towarzystwo – dobre, czyli własne. Chłopak zaśmiał się, zaciskając przy tym silniej uścisk. Lidia, która obserwowała ich z przodu także się śmiała.
- Jak? – zapytał jedynie chłopak.
- Nie ciężko skojarzyć te wasze perfidne uśmiechy, knujące zbrodnię doskonałą z Tomkiem, Filip – wtrąciła się do rozmowy dziewczyna.
- Poznałem go dzisiaj – wyjaśnił szybko Karol., potwierdzając przypuszczenia Lidii.
- Doświadczyłeś spotkania trzeciego stopnia. Współczuję. – Czyli bracia nie przepadali za sobą… Miał co do tego nie najlepsze przeczucia, które dość często się sprawdzały. Jak to się mówi: lepiej dmuchać na zimne. – Jest większym chujem ode mnie – objaśnił Filip, jakby tłumacząc się przed nim. Karol chciał mu przyznać rację, ale tak naprawdę nie znał żadnego z nich dwóch, a jego żelazna zasada mówiła, że nie należy okazywać niechęci do ludzi, którzy nie wyrządzili mu żadnej krzywdy. Mimo tego, że Tomek trochę go zdenerwował samym swoim sposobem bycia, to nie był jakoś perfidnie zły, czy niemiły. Nie był osobą zbyt wysoką. Dlatego jakoś obeszło go, że został nazwany kurduplem. Jak na chłopaka, to jego wzrost był mocno przeciętny. Nie chciał mieć niż wspólnego z Tomkiem, który musiał podzielać jego zdanie, ale był pozbawiony jakiegokolwiek taktu i obrażał wszystko, jak leci.
Karol nie był nikim interesującym. Całego jego życie toczyło się wokół motta: Zostawcie mnie samego, skoro mnie nie akceptujecie, poza tym i tak wolę być sam. A Tomek…
Był jego przeciwieństwem. Głośny, jak widać popularny, taki zimny drań, z powodzeniem u pań, wzbudzającym zazdrość u statystycznego ucznia płci męskiej, w dodatku wredny, zapewne także egoistyczny, wychodzący z założenia, że może wszystko, bo jest przystojny, do tego pewnie nie najmądrzejszy – jak to się zdarza wśród osób towarzyskich i rozrywkowych – oraz pewnie mściwy. Karol był dobrym obserwatorem. Znał wielu takich jak Tomek, a Filip był zapewne jego łagodniejszą wersją. Czuł się trochę źle z tym, że tak szybko wyrobił sobie zdanie o kimś, ale nie miało to znaczenia. Tomek chodził do trzeciej klasy. Raczej nie będą się spotykać.
Zerknął ukradkiem na opierającego się o jego ramię chłopaka. Nic dobre nie mogła wyrosnąć z jego kolegi z klasy, skoro wychowywał się z takim Tomkiem, który, z resztą, okazał się być przewodniczącym szkoły, jak zdradziła Lidia, przewodnicząca klasy.
- Uważaj – ostrzegł go Filip. Głos chłopaka wybudził go z amoku i uratował go przed wywaleniem się przy progu od głównego wejścia. Było blisko.
- Dzięki – mruknął, zastanawiając się teraz, czy koniecznie musi robić za podpórkę dla niego. Był trochę ciężki. W dodatku chuchał mu w kark, aż go dreszcze przechodziły. Raczej stronił od kontaktów cielesnych, nawet jeśli chodziło o uścisk dłoni, dlatego był trochę skrępowany. Oddech Filipa był gorący i świeży, a wypowiadane przez niego słowa wypowiadane były bardzo blisko jego ucha. Było to trochę dziwne doznanie. Mrowienie nie było zbyt przyjemne, rozchodziło się po całej szyi i było naprawdę krępujące. Nie mógł na to nie zareagować, zwłaszcza, że Filip był równie przystojny, co Tomek, a on, nigdy nie był aż tak blisko drugiej osoby.
- Naruszasz jego przestrzeń osobistą – skarciła Filipa przewodnicząca.
- Dzięki – powtórzył Karol, teraz zwracając się do niej. Nawet nie wiedziała jak bardzo mu pomogła. Bał się trochę tego, jak mogłoby zareagować jego ciało, nie przyzwyczajone do cudzego dotyku. Chłopak prychnął, ale puścił go, koleżeńsko tyrpiąc łokciem. Dość mocno, czego rzecz jasna chłopak nie zauważył, aż Karol nie skrzywił się, odsuwając na bezpieczną odległość.
Dla własnego bezpieczeństwa nie powinien się zbliżać do żadnego z braci. Mógłby skończyć jako kaleka, albo z nerwicą natręctw. Obaj byli zbyt kontaktowi.
Całą klasą, zajęli trzy ośmioosobowe stoły, które połączyli ze sobą, gdy kilka osób poszło złożyć zamówienia po wcześniejszym złożeniu przez wszystkich pieniędzy. Karol siedział koło Filipa i chłopaka, który miał na imię Mateusz. Naprzeciwko niego znajdowała się radosna Lidia, ściskająca dłoń swojego lubego, tytułowanego przez dziewczynę "Rysiu".
- Dlaczego zmieniłeś szkołę? - podtrzymywała rozmowę dziewczyna, bynajmniej nie zauważając, jak skrępowany był tak dużą liczbą osób, zaabsorbowanych jego osobą.
- Przeprowadzka - uciął szybko dyskusję już kolejny raz od czasu opuszczenia szkoły, łączącej w sobie technikum oraz liceum ogólnokształcące. Trzymał na kolanach plecak, zaciskając w dłoniach sztywny, chropowaty materiał, przenosząc wzrok z jednego na drugi koniec jadłodajni, całkowicie ignorując szturchający go łokieć Filipa. Chłopak wydawał się świetnie bawić, czekając aż jakoś zareaguje na te wszystkie zaczepki. Jak dziecinnie, przemknęło mu przez myśl.
- Jakie masz zainteresowania? - zapytał Rysiek.
- Książki.
- Nudy! - odezwał się Filip, a Karol bez większych pomysłów dosłyszał się także szybko zduszonego śmiechu, który zdusił w zarodku srogi wzrok Lidii.
- To, że ty nie czytasz niczego prócz tłumaczeń piosenek albo odpowiedzi do prac domowych, nie znaczy, że wszyscy są tak ograniczeni - skwitowała przewodnicząca. Karol zastanawiał się, czy robi to, bo naprawdę zależy jej na koleżeństwie z nim, czy może jest to po prostu zwykłe poczucie odpowiedzialności za kogoś nowego i polecenie nauczyciela. Nie wiedział, ale trochę go to krępowało - jakby był jedną wielką ciepłą kluchą, za którą trzeba być koniecznie odpowiedzialnym i podcierać jej nos ze śpików. Jakby miała go za nieporadnego życiowo... Pewnie niedługo wszyscy będą mieć o nim takie zdanie.
- Ciągle mnie obrażasz, sprawia ci to przyjemność?- Filip oparł się o blat stołu, niemalże na nim leżąc. W ręce trzymał komórkę, wyświetlała się na nim rozmowa, którą chłopak z kimś toczył, ale nie był w stanie stwierdzić, z kim z tej odległości.
- Ciągle obrażasz wszystkich do około, sprawia ci to przyjemność? - odgryzła się dziewczyna.
- Dajcie spokój, zamówienie gotowe. Pomóżmy reszcie - przerwał im Mateusz, wstając ze swojego miejsca. Karol zerknął w stronę kas. Nawoływano ich gestem rąk, by pomogli w zabraniu jedzenia. Wszyscy prócz Lidii, pilnującej rzeczy, udali się po wydane zestawy. Karol był przyzwyczajony do śmieciowego jedzenia, chociaż musiał się zawsze liczyć z tym, że może się po tym nie czuć najlepiej. Nie lubił się objadać. Nie byłby to problem, gdyby zmotywował się do wieczornego biegania - obietnicy złożonej samemu sobie, której nie potrafił w ogóle dotrzymać.
Wrócił na swoje miejsce, trzymając dwie tace. Na jednej znajdował się jego hamburger z frytkami, a na drugiej kilka napojów, które rozdali między sobą, jak już się usadowili. We wszystkich papierowych kubkach, zamkniętych plastikową pokrywką znajdowała się cola, we wszystkich prócz jednej, a przynajmniej takie złożył zamówienie.
- Zamawiałem wodę - odezwał się, przerywając rozmowy ludzi wokół niego, zdziwionych tym, że odezwał się niepytany. Lidia zamrugała oczami, aby zaraz się roześmiać. Filip parsknął śmiechem, upijając swoje picie i krztusząc się pierwszym łykiem.
- Liczyłam, że inaczej rozpoczniesz rozmowę - skomentowała dziewczyna.
- Sorry - powiedział Filip, podając mu swój kubek. - Zgarnąłem przez przypadek twoją. Nie lubisz coli? - zdziwił się trochę, wymieniając się z nim napojem.
- Mam chore nerki - wyjaśnił, przypatrując się słomce, widocznie bardzo uciążliwie i niezbyt dyskretnie, bo Filip to zauważył, prawdopodobnie dlatego, że zagapił się na niego, gdy wyjawił swój powód.
- Naplułem tam. Z myślą o tobie - zakpił chłopak, jakby urażony jego gestem.
- Chyba nie to miał na myśli - zachichotała przewodnicząca, a Karol poczuł, że się trochę czerwieni. Starał się to ukryć za zmierzwionymi, jasnymi włosami. Pośredni pocałunek, pomyślał szybciej, niż Lidia zdążyła powiedzieć o swoich przypuszczeniach. Byle tylko nie potwierdzić jej przypuszczeń, Karol poszedł w ślady Filipa, żłopiącego głośno picie nie patrząc w ich stronę. Raczej nie domyślił się tego, co miała na myśli przewodnicząca.
- Ale cicho się zrobiło. - Chciał już wracać do domu. Mimo tego został do końca, aż wszyscy nie zaczęli się rozchodzić do domów. On musiał znaleźć przystanek autobusowy w całkiem obcym dla siebie mieść, by przetransportować się do sąsiedniego, gdzie mieściło się jego lokum. Powinien kogoś zagadnąć, prawda? Na szczęście nie był zmuszony do zmagania się z tym problemem, który Lidia szybko rozwiązała, proponując by ona, Rysiek i Filip go odprowadzili, bo i tak mają po drodze. Karol dziękował Bogu, że przewodnicząca zapamiętała wszystko z tych jego nielicznych informacji, które podał i wiedziała, że wracać będzie musiał na przykład 11.
- To nie problem. Pójdziemy kawałek z tobą - przekonywał go Rysiek.
- Po prostu się zgódź, bo ci dziurę w dupie wywiercą - wtrącił się w końcu zirytowany Filip, a Karol kiwną głową. Może nie będzie tak źle?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz