poniedziałek, 29 września 2014

GROSIK ZA TWE MYŚLI - ROZDZIAŁ PIĄTY

Rozdział piąty

                     Podczas drogi powrotnej, Anna starała się go zagadywać, wypytując o coraz więcej rzeczy – trochę bezskutecznie, bo odpowiadał jej półsłówkami, zmęczony już całym tym dniem – aż w końcu poddała się zupełnie, decydując się na przestawienie z dialogu na monolog.

Tak więc jechali razem samochodem, zbliżając się do bloku, w którym mieszkał od jakiegoś miesiąca. W tle rozbrzmiewała jakaś smętna melodia z radia, którą ciężko mu było jakoś specjalnie skojarzyć – nie mógł jednocześnie słuchać kobiety, tych abstrakcyjnych dźwięków oraz wyciszać swój umysł.

Miał w głowie prawdziwy mętlik. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem, był takim pośmiewiskiem w czyiś oczach. W prządku. Dobrze pamiętał kilkadziesiąt podobnych sytuacji, ale w tym wypadku nie mógł mieć do nikogo pretensji, ani do siebie, ani tym bardziej do Anny, całkowicie nieświadomej swoich drobnych gaf, które miały miejsce jedna za drugą.

W innym wypadku może sam by się z tego śmiał – przecież to nie tak, że obrażał się za każdym razem, jak mu ktoś żartobliwie podokucza – albo najzwyczajniej w świecie zignorował, ale tu sprawa się komplikowała.

W oczach Tomka i tak był już spalony. Tyle śmiechu, co mu dostarczył podczas tej jednej kolacji, powinno mu wystarczyć do końca życia – a przynajmniej Karolowi by tyle wystarczyło. Tak nieporadnie radził sobie z mnożącymi się pytaniami Anny, że sam się zaczął gubić we własnych wyjaśnieniach.

Jeszcze Filip musiał się tam zawinąć! Młodszy z braci, zwabiony salwami śmiechu, sam pojawił się na chwilę na dole, niby po dolewkę ciepłej herbaty, ale rzucone w powietrze nie najmilsze przyśpiewki jasno dawały mu do myślenia, że chłopak po prostu nie potrafił zachować dla siebie tej dziennej dawki kpiny, z którą nie mógł się dzielić ze światem w swoim pokoju.

Spalony. Zaraz. Co?

- Karol? – Odwrócił się twarzą w stronę blondynki, gdy usłyszał jak wypowiada jego imię. To znów się stało. Stracił jakikolwiek kontakt z rzeczywistością, tonąc całkowicie w swoich absurdalnych myślach. Myślach, których w ogóle nie był w stanie w jakikolwiek sposób hamować.

- Przepraszam, zamyśliłem się.

- Domyśliłam się. Pytałam, czy powinnam jechać przez Chorzowską?

- Tak, tak powinno być szybciej.      
    
- W porządku, o czym tak myślałeś? – zagaiła po praz kolejny, licząc tym razem, że uda jej się wymienić z Karolem więcej niż dwa zdania naraz. Chłopak przetarł zmęczone oczy, wpatrując się w drogę oświetloną latarniami. Znów tak szybko zachodziło słońce. Nie było jeszcze dziesiątej. Lato już się skończyło. Jesień nie zaczęła się najgorzej, ale za to październik zapowiadał się paskudnie. Ale kto wie, do pierwszego jeszcze dwa dni.

- Nic ciekawego – odpowiedział, z powrotem odwracając się ku szybie pasażera, jakby został przyłapany na jakiejś psocie, do której wstydził się przyznać. Trochę tak to było, z tymi jego myślami. Nienawidził się nimi dzielić z innymi. Może po prostu nie był do tego przyzwyczajony?
Jeśli chodziło o szczerość, to nie był przyzwyczajony do niczego, co wiązało się z bliższym kontaktem z drugą osobą.

Właśnie, pomyślał, ściskając w dłoniach kserówki, trzymane na udach. Zanim został wytrącony z burzy myśli, dotarło do niego coś bardzo niepokojącego. Coś, z czym nie miał siły mierzyć się na tym etapie życia.

- Nie miałam okazji, by o to zapytać podczas kolacji, ale jestem bardzo ciekawa, jak dogadujesz się z Filipem? Chodzicie razem do klasy, dobrze się dogadujecie? Tu możesz być ze mną szczery. Nie ma żadnych ciekawskich uszu, które mogłyby podsłuchiwać – zaśmiała się. Musiał przyznać, że trochę spodziewał się tego pytania. Nie wiedział tylko, czy powinien najzwyczajniej w świecie zełgać czy nie lepsza byłaby nawet półprawda?

Nie chciał być niegrzeczny. Nie chciał, ale nie mógł w bardziej „kulturalny” sposób wypowiadać się o Filipie, bo gdy tylko sobie przypomniał o jego istnieniu, chciał wyć do księżyca, bynajmniej nie z powodu sympatii jaką do niego pała. Sarkazm.

Zbyt bardzo szanował miłość i troskę, jaką Anna otaczała braci. Musieli być dla niej jak synowie. Z tego co zrozumiał, wychowywała ich od prawie dziesięciu lat, sama nie mogąc mieć własnych dzieci, pokochała te, które mógł jej podarować mąż. Szkoda tylko, że odpłacano jej takim oczywistym dystansem, zauważalnym chociażby dla niego, choć pierwszy raz miał możliwość oglądania ich relacji.

- Chyba całkiem nieźle – palną jedynie. Bo cóż innego mógł tak naprawdę powiedzieć? Najchętniej to odrąbałbym twojemu synowi łeb i wysłał go na spływ Wisłą aż do Bałtyku? No dobra. Być może trochę przesadzał, ale Filip był irytujący. I nadgorliwy.

- Miło to słyszeć. Widać, że obydwoje, zarówno Tomek jak i Filip, bardzo cię lubią, a przynajmniej tak mi się wydaje. - Gdyby teraz coś pił, zapewne udławiłby się najmniejszym łykiem i skonał ze zdziwienia na miejscu. Jak ta kobieta wywnioskowała tak irracjonalną, wręcz abstrakcyjną i kuriozalną przy tym, rzecz?!
Może, jakby był bardziej rozgadany, mógłby powiedzieć, że odebrało mu mowę. Jeśli według niej rzucanie wyzwisko albo kwitowanie rozbawieniem czegokolwiek związanego bezpośrednio z nim, było oznaką jakiekolwiek sympatii... wróć, jakiejkolwiek tolerancji, to  gratulował Anne jej pozytywnego myślenia.

Cisza musiała być bardzo wymowna. Jakby kobieta sama zaczęła wątpić w swoje słowa? Było to tylko jego osobiste odczucie.

- Nie zauważyłeś? - zapytała ciszej, prawie wpasowując się w ścieżkę dźwiękową z radia. - Czują się w twoim towarzystwie bardzo swobodnie.

                                                                                      ***

                                 Nienawidzenie poniedziałków jest czymś naturalnym. Tak naturalnym, jak odgryzanie przez modliszkę głowy swojemu partnerowi. Ludzie mają to po prostu w zwyczaju. Można by nawet powiedzieć, że jest to uwarunkowane genetycznie. W jego genotypie musiała zajść pomyłka, bo prócz poniedziałku dodano także piątek. A, nie! To wszystko przez myśl o tych cholernych korepetycjach. Tylko przez nie, wzmianka o zbliżającym się weekendzie, nie była tak promienna jak być powinna.

W czasie wolnym powinien zajmować się tą stertą książek, które zakupił, a które obecnie zawalają cały przedpokój. Karol korzystał wciąż z tego przywileju, że mieszka dalej sam. Nie wiedział jak to możliwe, że jego współlokator, podobno student, zlał całkowicie początek swojego roku, nie racząc się w ogóle pojawić w domu. Nie żeby mu to jakoś przeszkadzało!

Chodziło raczej o to, że w tym wypadku, Alan, czy jak mu tam było, może się pojawić w mieszkaniu w każdej chwili, a to go tylko dodatkowo stresowało. Czuł się obco we własnym domu. Chodził jak na szpilkach. I przez te korepetycje, i przez tego nieodpowiedzialnego studenta.

A może wszyscy studenci po prostu mieli to we krwi? Tak jak we krwi ma każdy uczeń wagary? Nie. W tym roku Karol nie opuścił ani jednego dnia. Ani jednej godziny. Ani jednej minuty z tych cholernych lekcji. W dodatku miał ostatnio koszmarny humor.

Jako kobieta pewnie zwaliłby to na to COŚ. Napięcie czegoś tam do czegoś tam. PMS, czy jak to się tam poprawnie nazywa. Zbliżało się jego zaliczenie z Niemieckiego. I, niestety, dobrze wiedział, co powinien zrobić - poprosić o dodatkowe douczenia Tomka, dzień albo dwa przed sprawdzianem, żeby być na świeżo.

Ostatnio za dużo myślał. Jakby w mózgu pojawiała mu się ściana tekstu. I weź tu człowieku wertuj to wszystko i zatwierdź, co się nadaje do użytkowania! To był największy problem. Większość jego myśli nadawała się na śmietnik, albo wyłącznie do jego użytku własnego. Oczywiście pojawiały się też "błyskotliwe" złote myśli, których wolał nie dopuszczać nawet do swojej własnej świadomość. Jego świat i tak już przypominał jeden wielki bajzel.

Żeby tego wszystkiego było mało, to dostał tego dnia piękną lufkę z planowania produkcji i dystrybucji. To już całkowicie psuło neutralność w kierunku do świata. W takich chwilach po prostu marzył, by wszyscy mieli równie nieprzyjemne doświadczenia, co on. 
 
- Karol, czy mogłabyś nam, królewno, w końcu odpowiedzieć, czy idziesz z nami w piątek na miasto? - warknął Rysiek. Tak. Nie on jeden zaliczył  kapę z planowania. Odrobinę poprawiło mu to nastrój, ale tylko odrobinę, a ta odrobinka szybko została zachwiana, gdy dotarła do niego ta "królewna".

- Rozważam taką opcję mój żabi królewiczu - odpowiedział, opierając głowę z zamkniętymi oczami o ścianę. Naprawdę denerwowało go dziś wszystko, a już zwłaszcza włosy, z którymi nie potrafił dziś nic zrobić. Poszedł spać z mokrą głową i teraz ma tego efekty! Takiego gniazda, to mu musiała pozazdrościć każda jaskółcza para.

- Trzymajcie mnie, bo zaraz roztrzaskam tą naszą królową lodu! W takich chwilach, jak naprawdę mam wrażenie, że to nie jest, kurwa, nieśmiałość, tylko tak wielka zuchwałość, że nie zasługujemy nawet, by Karolek obrzucił nas jakimś wyzwiskiem!

- No już Rysiek, spokojnie. Poprawisz tą jedynkę. Tą i wszystkie inne, które dostaniesz. - Zignorował całkowicie swoich kolegów, przypatrując się temu, co działo się na drugim końcu korytarza. Tomek jak zwykle wychodził jako ostatni z klasy, zbierając reprymendę od polonistki.

Karol dziwił się, że ta staruszka nie odeszła jeszcze na emeryturę - przy takim uczniu jak Tomek, trzeba mieć stalowe nerwy. Tak sądził, ale podobno przewodniczący szkoły jest nie tylko dobry z przedmiotów językowych, ale ze wszystkich utrzymuje wysoki poziom, a największe problemy sprawia mu matematyka - królowa nauk i (jeszcze) niekoronowana zmora większości uczniów z polskich szkół.

Ich oczy spotkały się, a Karol miał wrażenie, że Tomek ryknie zaraz śmiechem na cały korytarz drugiego piętra. Zapewne ta myśl nasunęło mu się tylko dlatego, że brunet uśmiechnął się szeroko w jego stronę i machnął ręką, by podszedł na chwilę. Całkowicie zapominał o fakcie, że przecież są w tym samym wieku i nie musi, nawet ze zwykłej przyzwoitości, czy respektu jaki zwykle ma się do starszych klas albo popularniejszych od siebie ludzi - w tej szkole chyba każdy był popularniejszy od Karola - "latać" na każde zawołanie Tomka.

Całe sedno sprawy tkwiło w tym miejscu, że Karol najzwyczajniej w świecie, tego chciał. Chociaż, choć bał się trochę, jak teraz będą wyglądać ich rozmowy po tej nieszczęsnej kolacji.

- Cześć. Dobrze, że nie musiałem cię szukać. Musimy przełożyć nasze jutrzejsze korepetycje na inny dzień. - Nie pokazał po sobie w żaden sposób, że poczuł się rozczarowany. Sam do siebie, starał się tego nie dopuścić.

Z wielkim trudem dopuszczał do siebie świadomość, że interesowało go zdanie Tomka. Jego zdanie i to, jak jest przez niego odbierany. Ale z niego idiota. Był jedynie jednym z uczniów Tomka. W dodatku tym najgorszym. Do końca tego dnia, zdawało mu się, że Filip świetnie się bawi jego kosztem. Czyżby widział całe zajście? Karol nie mógł się już doczekać wyjazdu na praktyki, kolejnych korepetycji i nadchodzącego weekendu. Miał zamiar w końcu spędzić trochę czasu z klasą, chociaż nie przepadał za towarzystwem tłumów.

                                                                                   ***

                           Piątkowy wieczór nadszedł szybko. Odrzucał od siebie fakt, że teraz powinien siedzieć w salonie w domu braci i zakuwać do nieszczęsnego sprawdzianu, popijając herbatę z miodem i odpędzając się od uciążliwych pytań Anny.

Wiedział już, dlaczego tak ciepło mu się robiło na sercu na wspomnienie domu Tomka. Tak rodzinnie już dawno nie spędził czasu, dlatego tym bardziej nie rozumiał sam siebie, dlaczego do jasnej cholery, ubiera te czarne jeansy i ten dziwny t-shirt z nadrukiem, który wybrał mu jego kuzyn. Nałożył czerwone trampki za kostkę i narzucił jeansową kurtkę.

Włosy już nie przypominały gniazda, z rozczesaniem którego miał spore problemy od wczoraj. Teraz był to raczej artystyczny nieład, ale coraz częściej nachodziło go przekonanie, że należy troszeczkę przyciąć te blond kudły, bo pojedyncze, najdłuższe kosmyki, zaczynały już łaskotać go po obojczykach. Nie lubił krótko ściętych włosów, ale nie chciał też zapuszczać nie wiadomo jak długich tych włosów.

- Do karku - mruknął pod nosem, zapisując sobie w pamięci, że koniecznie musi wybrać się do tego fryzjera. Spakował do kieszeni portfel, sprawdzając czy zabrał ze sobą dowód. Po raz pierwszy w życiu zrobi z niego użytek. Nie zamierzał się schlać. Nie przepadał za alkoholem. Sam problem stanowił stan, w który wpadał podczas nietrzeźwości. Pijany był do tej pory tylko raz i to w obecności ciotki, więc wiedział na co go stać. Wiedział i chyba wolałby zapomnieć. 

Nie starał się oszukać sam siebie, że będzie się świetnie bawić, że ten wieczór będzie niezapomniany, że w końcu będzie sobie mógł odreagować. To nie w jego stylu. To nie mieściło się nawet w jego granicach tolerancji. Szedł tam tylko po to, by nie zadręczać się w domu, że nic ze swoim życiem nie jest w stanie zrobić. To, że rzeczywiście nie był w stanie nic z nim zrobić, to była kompletnie inna sprawa. To miało tylko zagłuszyć jego myśli.

Całe jego życie sprowadzało się do tego jednego słowa - myśli. Na tym jednym się obierało - na myśleniu. Na zbieraniu i katalogowaniu wspomnień, myśli, przemyśleń, postanowień, marzeń, planów, oczekiwań, pragnień, snów... 

Reasumując, czyli sprowadzając wszystko do jednego wniosku - jego życie musiało być pasmem porażek i niepowodzeń, skoro nie robi nic prócz rozważania.

Naprawdę nie radził sobie z samym sobą. Jakby w jego ciele były uwięzione dwie dusze, a każda z nich pragnęła czegoś innego, wyniszczając go od środka całkowicie. Miał wrażenie, że się powtarza, ale jeśli tak było, to tylko dlatego, że tych myśli, było tak wiele, a każda ginęła w innej, zacierając się wzajemnie. 

- Rany, jesteś - powiedział Mateusz. Chyba większość klasy była zdziwiona jego pojawieniem się. Wszystko spotkali się przed klubem, który znajdował się niedaleko Placu Wolności. Wchodzili powoli do środka, wachlując się podrobionymi legitymacjami albo tymi, które podwędzili starszemu rodzeństwu. Większość i tak miała szczęście, bo pobierano tylko opłatę i dawano jakiś stempelek na rękę, że jest się gościem klubu. 

- Cieszę się, że się zdecydowałeś - krzyknęła do niego Lidka, gdy udało się jej do niego dotrzeć. Minęli już szatnie i wpadli prosto w tłum ludzi, bawiący się na parkiecie wraz z DJ'em. Karol, aż się skrzywił. Za głośno. Zbyt głośno i tłoczno. Wraz z dziewczyną, skierował się do baru, gdzie zamówili sobie po soku pomarańczowym z wódką. Lepiej było to nazwać wódką, garścią lodu i jakimś soczkiem, bo Karol nie czuł niczego prócz procentów. 

Chłopak wiedział, że jest już późno. Nie był to pierwszy klub, odwiedzony dziś przez jego klasę, która miała ustalone "przystanki", do których mieli dotrzeć na umówione pory. Ten klub był ostatni na liście. Było przed drugą w nocy. Karol zastanawiał się, jak to możliwe, że większość jego kolegów z klasy, trzyma się całkiem nieźle, on dobrze znając swoje możliwości, zdecydował się zacząć "imprezować" dopiero nocą, by nie odpaść jako pierwszy podczas tej wycieczki krajoznawczej. 

Upił sporą część swojego napoju, rozglądając się dookoła. Średnio mu się tu podobało. Niby lokal był duży, urządzony nowocześnie i z klasą, duża przestrzeń do tańczenia była wielkim plusem, ostatecznie o to chodziło w takim miejscach.  Gdyby nie to, że nie był przyzwyczajony do takich klimatów może ten wieczór byłby bardziej obiecujący, ale tak? 

- Ładnie dziś wyglądasz - zaczęła Lidia. I w tym momencie, zaczął jednak podważasz kwestię trzeźwości  umysłu swojej koleżanki. Boże, gdzie jest Rysiek? Jedyny pomysł na jaki wpadł, to zmiana tematu. Szybka zmiana tematu, zanim dziewczyna przysunie się jeszcze bliżej niego.

- Filipa nie będzie? - To zaskakujące, że pierwsza osobą, o jakiej pomyślał, był akurat ten bufon.

- Filipa? Przecież pojutrze jest ten wyjazd na praktyki. Musi się spakować. - Przewodnicząca mówiła tak szybko, że ledwo co ja zrozumiał. Tak naprawdę, to nie był jednak pewien, czy dobrze odczytał sens jej słów z ruchów warg. Było głośno. W uszach mu huczało od tej muzyki. - A co, chciałeś się pożegnać? 

- Niekoniecznie - odburknął, opróżniając szklankę do połowy. Rozmowa zjechała na niezbyt ciekawy, ale przynajmniej bezpieczny temat. Niestety, był bezpieczny tylko na chwilę, bo jego odpowiedź bardzo spodobało się Lidii. 

- Jak wy się kochacie! - krzyknęła do niego cała w skowronkach tak głośno, że barman wraz z barmanką obsługujący klientów po drugiej stronie baru, odwrócili się w ich stronę i posłali sobie... porozumiewawcze spojrzenia? Na litość boską, pomyślał, zabierzcie ode mnie tą pijaną  wariatkę!
  
Czy naprawdę nie było tu niczego, zdolnego do uratowania go? 

- Karolinka! 

- Cofam to - załamał się, niemalże opierając się o blat. Tuż przy nim i Lidii, pojawił sie Rysiek, klepiący go po ramieniu. Mocno, zbyt mocno, jak na jego gust. Para przywitała się szybkim cmoknięciem ust, tak zachłannie wpatrując się w głębie swoich oczu, że Karol poczuł ucisk na sercu z ewidentnej zazdrości. 

- Patrzcie, co ciekawego znalazłem - obwieścił im, wskazując ręką na osobę za sobą. 

- Nie wierzę. - Karol już nawet nie hamował przepływu swoich myśli. Nie miało to większego sensu, bo nikt nie zwracał uwagi na to, co w ogóle mówi. Tomek patrzył na niego wyzywającym wzrokiem, tak zalanym pijańską mgłą, że naprawdę nie było możliwości, by Karol w to uwierzył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz